Jarosław Stanisławski

W jakim roku?

Początek lat 80.

Ale ta współpraca miała raczej wymiar lokalny, czy to procentowało ponadregionalnie?

Inaczej: to procentowało na korzyść delegatury gorzowskiej. Ale ta delegatura podlegała Poznaniowi, więc splendor skapywał i na Poznań. Zasługę główną mieli tam miejscowi.

Chodzi mi o to, na ile to funkcjonowało w świadomości powszechnej.

Bardzo. To Janusz [Nowacki] może potwierdzić. Konfrontacje Gorzowskie były ogólnopolskie, a nawet z udziałem NRD.

Ile osób brało w tym udział?

W tej wystawie – dużo osób, może 20-tu, 30-tu autorów, a może i więcej. My jako Poznań też braliśmy udział w tych Konfrontacjach, bo ja też brałem udział, z tym, że jako członek jury, poza [konkursem].

A na ile można się było przebić dalej – do Warszawy, czy zagranicę? Na ile ta działalność Związku w tym pomagała?

Było bardzo dużo wystaw poza granicami kraju, ale każdy autor, który chciał, indywidualnie to obsyłał.

Co obsyłał?

Te wystawy. Ja mam np. medal z Zagrzebia.

Ale chyba trzeba było zostać najpierw zakwalifikowanym?

Swoje fotografie pakowałem, [zanosiłem] na pocztę i wysyłałem na podany adres. Przysyłali imienne zaproszenia, bo wystarczyło się raz pojawić, to przysyłali. Przeważnie tak właśnie robiono, w Czechosłowacji czy w Niemczech, czy Francji, Jugosławii, Anglii; w Anglii np. Królewskie Towarzystwo Fotograficzne, też wziąłem udział w ich wystawie, potem ta IMCA londyńska czy jakaś się zwróciła… To wszystko się działo w latach 60. do 90. Później był m.in. taki konkurs w NRD, to się nazywało Ifo Scanbaltic, dla fotografów z krajów nadbałtyckich, czyli NRF, NRD, Polska, Litwa, Szwecja, Dania chyba jeszcze – miałem zaszczyt brać udział w jury tego konkursu i to chyba trzykrotnie; dwukrotnie na pewno (1980, 1984).

Z racji tego, że był pan prezesem?

Raczej nie, bo zaproszenie przyszło do Zarządu Głównego. I może dlatego zostałem wytypowany, że wtedy byłem członkiem Zarządu Głównego lub że byłem w Komisji Artystycznej – nie wiem.

Kto był organizatorem?

Niemieckie Towarzystwo Fotograficzne. Jury składało się z przedstawicieli tych wszystkich krajów nadbałtyckich. Tam też brałem udział w wystawie, ale poza konkursem. W takim kąciku dla jury.

Jakby nie patrzeć, to zrobił pan karierę…

…no to za dużo pani powiedziała…

… skoro wszedł pan w skład takiego jury, a to, że pełnił pan funkcje w Związku, było okolicznością sprzyjającą.

Oczywiście. Tu w kraju zasiadałem w jury dużo częściej, bo zagranicą, to tylko w tamtym konkursie. Ale to była wystawa naprawdę z rozmachem, prawdziwie międzynarodowa. Najpierw jury trwało tydzień, potem, jak pojechaliśmy na otwarcie, to jeszcze nas tam gościli.

Wspomniał pan o wystawie Królewskiego Towarzystwa Fotograficznego. Można było na takie zaproszenia wyjeżdżać?

Boże broń. I to też był skutek kontaktów. M.in. z Poznańskiego Towarzystwa Fotograficznego był żyjący do dziś Feluś Sikorski, starszy ode mnie pewno o dwa lub trzy lata. On miał w Londynie kuzyna, który zajmował się fotografią i był w tym Królewskim Towarzystwie. To on przysłał Felkowi zaproszenie, a ponieważ byliśmy kolegami, Feluś powiedział: słuchaj, może weźmiesz udział. To ja odpowiedziałem: dlaczego nie, ty wysyłasz, to ja też, zrobimy wspólną paczkę, wyślemy. Potem jeszcze nas zapraszali, ale w następnych latach już IMCA, bo ona przejęła organizację [tego konkursu]. To są wszystko ogólniki: brał udział w kilkudziesięciu wystawach zagranicą i kilkudziesięciu w kraju. Przychodziły katalogi, zaproszenia, ale to jest ten mój bałagan, odkładało się w różne miejsca.