Susan Sontag – dwadzieścia lat później

Jesteśmy „narkomanami obrazu”, odczuwamy przymus fotografowania, a wszystko wokół nas istnieje po to, by znaleźć się na fotografii. Każdy ma aparat, każdy ma możliwość zatrzymania momentu dla siebie, zinterpretowania świata własnym okiem. Fotografia i fotografowanie jest integralną częścią naszej codzienności. Obrazy otaczają nas ze wszystkich stron, osaczają nas nawet.
Od wynalezienia fotografii i zrobienia pierwszych zdjęć minął ponad wiek. Od pierwszego polskiego wydania książki Susan Sontag „O fotografii” minęło ponad 20 lat. I nadal wielu uważa, że drugiej takiej publikacji nie było i nie będzie.

Sontag pisze inteligentnie, z nutą ironii, bez rezerwy. Łączy wiedzę teoretyczną, swadę i pewnego rodzaju odwagę czy nawet bezczelność pisarza świadomego tego, co pisze i co chce powiedzieć. Może zabrzmi to banalnie, ale u Sontag widać, że ona po prostu lubi pisać, że sprawia jej to przyjemność, że pisze z pozycji tej, która „wie” i z którą można dyskutować, lecz zasadniczo jej diagnozom należy przyznać rację. Między kolejnymi zdaniami istnieje nieustanne napięcie. Podążamy za myślą pisarki, ciekawi, co „czai się” w następnym akapicie. Zasługa to tak Sontag, jak i z pewnością polskiego tłumacza – Sławomira Magali oraaz zespołu z wydawnictwa Karakter, który podjął się przeredagowania tekstu. Książka, oprócz esejów, zawiera antologię cytatów, dedykowaną Walterowi Benjaminowi, oraz słownik biograficzny, opracowany przez Weronikę Chodacz i Martę Eloy Cichocką, zawierający sylwetki ważniejszych fotografów (choćby Alfreda Stieglitza, Andre Kertesza, Brassaia, Henri Cartier-Bressona, Man Raya) i fotografek (Dorothey Lange, Margaret Bourke-White czy Diane Arbus), wymienionych przez Sontag. Te trzy składniki dają poczucie kompletności książki, jej funkcjonalności i użyteczności.

Fotografia interesuje Sontag we wszelkich aspektach. Tytuł tego zbioru esejów: „O fotografii” sugeruje, co prawda, jeden temat, ale mamy świadomość jego ogólności i tego co zapowiada – wielości wątków i sposobów myślenia o fotografii. Sontag zadaje pytania o jej etykę, politykę i erotykę. Jest świadoma jej ogromnej różnorodności.

Na wstępie dostarcza materiału do rozważań o aparacie fotograficznym i „robieniu zdjęć” jako narzędziu oswajania świata, łagodzenia lęków i zagarniania przestrzeni. Zauważa związek między przywiązaniem japońskich, niemieckich czy amerykańskich turystów do aparatu fotograficznego a „bezlitosną etyką pracy” w ich krajach. Dyskomfort w chwilach od pracy wolnych łagodzi podejmowanie aktywności fotograficznej. Sontag jest świetną socjolożką…
Potem pisze tak: „Aparat nie gwałci, nawet nie bierze w posiadanie, aczkolwiek może to i owo sugerować, przeszkadzać, wdzierać się bezczelnie na cudzy teren, zniekształcać, wykorzystywać i – rozszerzając metaforę do najdalszych granic – zabijać. Wszystkie te czynności – w odróżnieniu od seksualnej „obłapki” – można przeprowadzać z pewnej odległości, bez angażowania się.” Te słowa pachną perwersją, zaś aparat fotograficzny w tym kontekście – fetyszem, fotografowanie – fetyszyzmem. U Sontag jest gdzieś podskórnie stale obecna erotyka fotografii. „Fotografowanie stało się dziś rozrywką niemal równie powszechną jak seks czy taniec” – stwierdza. Dokonuje zrównania terminologii fotograficznej z seksualną, tak widzi określenia: „ładowanie”, „celowanie”, „strzał”.