Pan się urodził w Poznaniu?
Jestem rodowitym poznaniakiem, mama też. Ojciec – Wielkopolanin, spoza Poznania.
Wojnę tu państwo przeżyliście?
Tak. Aczkolwiek Niemcy chcieli nas wywieźć, ale my uciekliśmy tylnym wyjściem. Mieliśmy duże mieszkanie na wysokim parterze, na Wolnicy, 5 pokoi, teraz tam nie ma nic, wszystko zburzone. Mieliśmy od dozorczyni klucze od mieszkania na 2-gim czy 3-cim piętrze, skąd wysiedlono Żydów. Tam przeczekaliśmy, aż Niemcy od nas wyszli i potem dopiero uciekliśmy do rodziny na Łazarzu, potem na Górczynie na Krauthofera. W 43´roku musiałem iść do pracy – chcieli mnie zabrać na kopanie dołów przeciwczołgowych, ale udało mi się zahaczyć u piekarza, pracowałem jako pomocnik. I w piekarni to już sobie żyłem jak pan, bo miałem co jeść, a wcześniej to było nietęgo, cieniutko – marchewkę się jadało, brukiewkę, a na chleb – to „rogenfloki”, czyli żytnie płatki, to było jeszcze urobione z taką papką z ziemniaków albo z marchwi, taki placek z tego i niosło się to do piekarza – taka pizza dziś człowiek by powiedział, tylko nie mająca z tym nic wspólnego. I to miało służyć za chleb. Ani to wyrośnięte, taka glina.
Ale takich najgorszych rzeczy udało się panu w czasie wojny uniknąć?
Nie. Ostatnie dni wojny to przeżyłem strasznie. Bo jako ten pomocnik piekarza na Głogowskiej, przy aptece, gdzie cukiernia „Regionalna” była – przed wojną tam był piekarz Dolecki, a w czasie okupacji taki Volksdeutsch Soszyński, u którego ja właśnie pracowałem – to jeszcze 5 dni przed wejściem Rosjan piekłem chleb. Piekliśmy z tej mąki, która jeszcze była, ale wydawaliśmy Polakom bez pieniędzy (dla siebie też piekliśmy). I przyszła taka Polka, ale Volskdeutsch, przyszła od tyłu, bo z przodu – takie „winogrono” [wisiało] i się nie szło dopchać, przez kraty wydawano. I powiada, że ona chce chleb. To taki dobrze zbudowany piekarz jak jej zamalował, to mało się nie przewróciła. Wyleciała, a na narożniku, gdzie jest apteka, stał taki „szupo” [Schutzpolizei], no i ona go przyprowadziła. On wali kolbą do drzwi, piekarze wszyscy pouciekali, a ja – gapa – zostałem. Wali ktoś do drzwi, to otwieram. Gdy otworzyłem, ten Niemiec ją zapytał, czy to ja. Ona odpowiedziała, że nie i tylko to mnie uratowało. Tymi drzwiami, w takich kapciach, w spodniach, koszuli i czapeczce piekarskiej – to w zimie, styczniu – „zapieprzałem” biegiem na ulicę Krauthofera pieszo, do domu. A tam mówię: mam w piecu chleb, muszę pójść go wyjąć (bo zostawiłem chleb, żeby się podsuszył, na te ciężkie czasy, które nas czekają, żeby coś było). I jak potem po dwóch godzinach poszedłem, to już był węgiel… Wystarczyło, żeby [ta kobieta] się pomyliła, to już wiem, co by mnie czekało.
Tu znalazłam właśnie akt Myszkowskiego. To ładne rzeczy były. Wychodziły jakieś albumy?
Nie. W pierwszych latach po wojnie, kiedy zaczęto wydawać ten „Świat fotografii”, to były jeszcze prywatne sklepy, stąd ta jakość druku. Potem, gdy upaństwowiono wszystko, to była tragedia, żeby coś wydać, wydrukować. Albo – jak mówiłem – nie było przydziału na farbę, na papier, a jak już wydrukowali, to było nie do przyjęcia.
A gdyby miał pan podsumować najważniejsze osiągnięcia czy wydarzenia, które kojarzą się panu najlepiej w ciągu tych wszystkich lat?
Na pewno przyjęcie mnie do Związku Polskich Artystów Fotografików to było to, na co najbardziej liczyłem, bo miałem do fotografii po prostu zamiłowanie. Oprócz tego jeszcze film mnie bardzo interesował, ale tak się złożyło, że matkę dosyć wcześnie straciłem, bo nie doczekała się, kiedy zostałem przyjęty do Związku, zmarła w 1950 r., ja skończyłem akurat średnią szkołę i do handlowej tutaj się nie dostałem, i pojechałem do Łodzi, do Szkoły Filmowej. Ale zrezygnowałem z tej szkoły, ponieważ ojciec musiałby dawać mi pieniądze na stancję itp., nie stać go było na to. I wybrałem fotografię.
O „Świecie Fotografii”:
Pismo ukazywało się od sierpnia 1946 r. do grudnia 1952 r. Wydawcą w 1946 r. było Stowarzyszenie Miłośników Fotografii w Poznaniu. W ostatnim numerze jako wydawca wymieniony jest nadal Okręg Poznański PTF [organem PTF pismo było od 7.12.1947], ale dodano, że pismo korzysta z subwencji Ministerstwa Kultury. Stanisławski twierdzi, że przede wszystkim – z funduszy prywatnych, tak, jak od początku istnienia. Wśród donatorów byli członkowie Stowarzyszenia Miłośników – zwłaszcza Mieczysław Szuba (miał sklepik w Pasażu Apollo ze sprzętem fotogr. i filmowym) oraz Tadeusz Szczaniecki (miał sklepik przy ul. Szkolnej ze sprzętem fotograficznym; takich sklepów było w Poznaniu po wojnie kilka – ze sprzętem używanym, materiałami chemicznymi z NRD?, z Ziem Odzyskanych? – nie wiadomo skąd; dopiero później uruchomiono polską fabrykę papierów fotograficznych w Bydgoszczy).
Rozmawiała: Monika Piotrowska