Rozmowa ze Stefanem Wojneckim, nestorem polskiej fotografii intermedialnej, fizykiem z wykształcenia i fotografem z przymusu…
(styczeń 2010)
Co pana teraz zajmuje, panie Profesorze?
Społeczeństwo w sieci.
Sama idea i sam problem zostały opisane nie tak dawno temu. Na Zachodzie stało się to kilka lat temu, a do Polski dociera teraz. W każdym razie jest to problem – tworzy się sieć porozumienia, kontaktów społecznych, czyli tworzy się społeczeństwo sieci i warto zaanonsować w sztuce obecność tego problemu. On jest narastający, niełatwy. Czy nastąpi naprawdę całkowita globalizacja sieci, nie wiadomo. Mnie to interesuje o tyle, że chcę pokazać przestrzeń inaczej niż się ją pokazuje w naszej sztuce. Zauważyłem m.in. w Japonii, że Japończycy inaczej odczuwają przestrzeń. Dla nas najważniejsze są obiekty w przestrzeni, czyli tutaj najważniejsza jest pani, ten laptop, przestrzeń ograniczona przedmiotami. Zawsze materia jest odnośnikiem do pokazania przestrzeni. A Japończycy widzą kształt przestrzeni nie poprzez przedmioty, oni widzą – jak mi powiedziano – kształt samej przestrzeni. Czyli coś, co dla nas jest puste. To coś pomiędzy przedmiotami dla nich jest pełne. Ponieważ z wykształcenia jestem fizykiem, nie ma problemu, bym dostrzegł w przestrzeni fale, cząsteczki z kosmosu. Jak tylko chcę sobie wyobrazić jakieś neutrino, od razu widzę kilka miliardów tych cząstek, przechodzących tu przez nas na sekundę. A np. patrząc na leżącą obok pani komórkę telefoniczną, mam świadomość, że do jej działania wykorzystywane są fale elektromagnetyczne, które są tak samo, jak ona, tu, obok nas, choć ich nie widzimy. Mam inne widzenie przestrzeni.
Z cyklu: Społeczeństwa sieci
Potrzeba prezetacji tego widzenia musi mieć korzenie gdzieś bardzo dawno temu, wynikać z połączenia zainteresowań: studiował pan fizykę na Wydziale Matematyczno- Przyrodniczym UAM i jednocześnie był członkiem Towarzystwa Fotograficznego.
Jak najbardziej. Zacząłem studia we Wrocławiu, gdzie byli najlepsi, pozostali przy życiu, wykładowcy z lwowskiej szkoły matematycznej. Tam uczył m.in. Hugo Steinhaus. Byli to ludzie takiej inteligencji i wiedzy, jakiej dziś nikt nie posiada. Nie można by było dziś przeprowadzić takich wykładów z tej dziedziny, jakich my, ich uczniowie, wtedy słuchaliśmy.
Mogę sobie to nieco wyobrazić, ponieważ pisałam kiedyś o prof. Andrzeju Alexiewiczu i dzięki temu weszłam w niezwyczajną atmosferę poznańskiego wydziału, zdominowanego przez lwowskich matematyków.
Właśnie jego studentem byłem w Poznaniu, gdy przeniosłem się z Wrocławia. Wspominam go jak najmilej, w przeciwieństwie do starszego Władysława Orlicza, będącego jego przełożonym.
Może jakieś pokrewieństwo panów łączyło, ponieważ Alexiewicz malował?
Nie. To dlatego, że Alexiewicz był otwarty. A Orlicz – zamknięty. Proszę sobie wyobrazić, że zdawałem u Orlicza analizę matematyczną. Wcześniej zdałem egzamin pisemny, bardzo dobrze, u niego był ustny. On mnie pyta, słucha odpowiedzi i mówi: „Pan skorzystał nie z tego podręcznika”. A ja korzystałem z podręcznika, wydanego w Szwecji przez Kazimierza Kuratowskiego jako dar rządu Szwecji dla Polaków, uznawanego we Wrocławiu za świetny. I przyjeżdżam do Poznania a Orlicz mówi coś takiego. Widocznie przemawiały przez niego jakieś animozje. Od razu dostałem dwóję i… odjazd. I jeszcze: „Niech się pan nauczy z odpowiedniego podręcznika”. Ja się uparłem, podręcznik był w końcu bardzo dobry. Kolejny egzamin – pisemny: bardzo dobrze, zaś na ustnym, ledwo się odezwałem, Orlicz zauważył, skąd mam sformułowania. – „Do widzenia, będzie komisyjny”. Na egzaminie komisyjnym był już i Alexiewicz, a przy Alexiewiczu Orlicz nie mógł tego Kuratowskiego tak sobie postponować, więc zaczął pytać mnie łagodnie, Alexiewicz jescze łagodniej i nagle wszystko umiałem. Ale to dzięki obecności Alexiewicza. Ryzykowałem, że jak nie zdam to wyrzucą mnie ze studiów.
Dlaczego przywędrował pan z Wrocławia?
Rok uczyłem się we Wrocławiu, a potem przeniosłem się do Poznania, ponieważ stąd pochodzę. Po wojnie przenieśliśmy się do Szczecina, kilka lat tam spędziłem i do Wrocławia pojechałem na studia. Wrocław wspominam mile też z późniejszych czasów, bo tam dostałem nakaz pracy po studiach. Jak opowiadam teraz o tym studentom, to mówią: „O! Chcielibyśmy dzisiaj nakaz pracy!”