Maciej Mańkowski

O pracy kamerzysty, inspiracji geniuszem i wychodzeniu z fotografii reklamowej – rozmowa z Maciejem Mańkowskim (październik 2008)

Wypada nam zacząć od długiego epizodu, od którego zaczął się pana rozwój – od pracy w poznańskim oddziale telewizji.

Telewizja poznańska od połowy lat 70. do połowy lat 80. [1976-1986] to była dla mnie fantastyczna przygoda. Bardzo rozwojowa, bardzo atrakcyjna. Miałem kontakt z wieloma ciekawymi ludźmi – reżyserami, realizatorami, scenografami, aktorami. Był to okres, kiedy telewizja poznańska produkowała w moim odczuciu prawdziwe programy. Realizowaliśmy wiele widowisk teatralnych, spektakli z udziałem wybitnych aktorów, reżyserów. Rozrywka poznańska była hasłem na arenie ogólnopolskiej znaczącym. Kilka cykli z rozrywką szeroko pojętą, Kabaret TEY, Zenon Laskowik, Krzysztof Jaślar – to się działo w tym okresie, tak, że dla mnie to były fantastyczne doświadczenia z ciekawymi ludźmi, wybitnie rozwojowe.

Natomiast później…. W medialnej firmie są dziwne okresy, stało się tak, że telewizja zaczęła sprowadzać się do przekazu informacyjnego i ten aspekt już mnie nie interesował. Interesowały mnie doświadczenia, przy których mogłem się rozwijać, mogłem kreować obraz, realizować się jako operator.

Na jakiej kamerze pan pracował?

Miałem to szczęście, że wtedy weszły do użytku ręczne kamery telewizyjne. Duże wyzwanie. Od początku poczułem się dobrze z tym sprzętem, w zasadzie od pierwszej chwili dostałem duże szanse od wybitnych realizatorów, np. od Macieja Wojtyszki, reżysera, który jest w tej chwili bardzo znaną postacią – pozwolił mi na eksperymenty, na długie mastershoty, które wtedy jeszcze właściwie nie funkcjonowały w telewizji. Mastershot to sekwencja w jednym ujęciu, z przemieszczaniem się kamery w różnych planach. Robiliśmy mastershoty po 7-8 minut ręczną kamerą. W tej chwili są doskonałe urządzenia, które pomagają w tych ujęciach, natomiast wtedy trzeba było nie lada ćwiczeń gimnastycznych, żeby osiągną interesujący efekt. To był fantastyczny okres, ponieważ praca z kamerą ręczną dawała mi optymalną satysfakcję. To była dziedzina, w której eksploatowałem się i osiągnąłem optymalne wyniki.

Co pan dokładnie robił?

Nie jeździłem jako operator newsów czy dokumentalista, ale zajmowałem się wyłącznie pracą z kamerą w studiu i poza studiem – jeśli realizowaliśmy spektakle czy widowiska na zewnątrz. Np. znany bardzo cykl Bogusława Kaczyńskiego „Operowe qui pro quo” realizowaliśmy w pałacach, zamkach w całej Wielkopolsce. To był najciekawszy aspekt tej pracy.

Może pan wymienić realizacje, które pan polubił najbardziej?

Praca z kamerą sprawiała mi frajdę w ogóle, to było moim szczęściem, że ta praca była takim świetnym hobby, ona mnie nie nudziła, nie musiałem przychodzić do pracy z jakimś lękiem, że będę musiał spoglądać na zegarek. To było ciekawe życiowo.

Z kim jeszcze pan pracował? Kaczyński, Laskowik…

Wojtyszko (kilka spektakli), Krzysztof Rogulski, Henryk Kluba. Niesamowitym doświadczeniem była współpraca z reżyserem Ryszard Bugajskim, z którym realizowaliśmy „Tilwusa” Stanisława Grochowiaka. To były jego początki, jeszcze przed „Przesłuchaniem”. Mieliśmy do czynienia z człowiekiem, który stworzył wyjątkowy system współpracy z całą załogą, niezwykle analityczny, wymagający, perfekcyjny. W widowiskach teatralnych czy w telewizji w ogóle znajdują się aktorzy, którzy nie mają czasu albo niechętnie się uczą i wpisują teksty roli w jakichś dziwnych miejscach, a potem się nimi posiłkują podczas nagrania. Natomiast Bugajski wprowadził taki terror – w sensie pozytywnym, że nie było szans, żeby jakikolwiek aktor stosował metodę z tekstem, wypisanym gdzieś na planszy. Dyskretnie zauważyłem, że jeden z aktorów pisał sobie ściągi jak uczeń na ręce. I tego Bugajski nie zauważył – metoda była skuteczna.

Na ile ta działalność telewizyjna wprowadziła pana w fotografię? Od scenografii przeszedł pan do fotografii reklamowej.

Ja zacząłem od fotografii. Ten cały przedział operatorski był kontynuacją. Ponieważ logika wskazuje na to, że najpierw jest fotografia, potem jest obraz ruchomy, to tak też było i u mnie. Natomiast telewizja poszerza spektrum widzenia świata, praca z kamerą wymaga bardziej dynamicznego spojrzenia, trzeba mieć oczy z każdej strony głowy. To daje też kopa dla działalności fotograficznej. Oczywiście całe zjawisko scenografii, pracy z aktorem stanowiły też dodatkowe punkty, które zdobyłem podczas tamtej pracy. Praca z ludźmi – to jest taki główny element, który przydaje mi się do tej pory w fotografii reklamowej w naturalny sposób. Praca ze świetnymi reżyserami, aktorami – gdzieś w tej chwili jeszcze to skutkuje, te doświadczenia skutkują pozytywnie w pracy reklamowej, czy w tym, co robię w ramach hobby, czy w ramach artystowskich działań.

Jaką fotografią zajmował się pan wcześniej, przed telewizją?

Szukałem – stylu, materiałów, tematu. To było dotykanie medium. Różne rzeczy robiłem. I do tej pory tak to jest, że się zmienia. Zawodowo zacząłem uprawiać fotografię po telewizji. Zaczął kiełkować wolny rynek, zaczęły się pojawiać takie proste formy reklamy, później to przyspieszało dość szybko i dziś jest dość dynamiczne.