To chyba dowód, że przy zalewie fotografii cyfrowej, plus powszechnym i łatwym do niej dostępie odwoływanie się do autorytetów starej, negatywowej fotografii, takich, jak pan, okazuje się dla wszystkich jedynym rozwiązaniem. Tylko nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, zwłaszcza młodzi. Nie sądzi pan, że właśnie ta pozorna łatwość cyfrowego rzemiosła jest ich problemem? Dawna fotografia wymagała długiej nauki, korzystania z przykładów, za tym szło szerokie przygotowanie humanistyczne. Twórcy tzw. Nowego Dokumentu uważają, że wynaleźli coś nowego, właśnie z powodu braku takiej erudycji fotograficznej, nieznajomości, choćby pobieżnej, poprzedników. Za mało widzieli, za mało wiedzą.
Dla mnie prace tej generacji, która tak teraz urosła, to nie fotografia, tylko jakiś jej dział, design fotografii. Korzenie są w starej fotografii. Więc ja…, ja robię, co potrafię. Jest przynajmniej sześciu z moich byłych studentów, którzy też już wykładają – i założenia są przekazywane dalej. Tego się nauczyłem studiując rzeźbę. Jeden z moich nauczycieli, autor słynnej, krzyczącej figury od zachodniej strony Bramy Brandenburskiej, mówił: „Czyń tak z rzeźbą, jak Św. Krzysztof z Jezusem”. Kiedy zacząłem uczyć fotografii w 1956 r., przejąłem to zdanie. Nie całkiem świadomie, tylko intuicyjnie – że ja teraz muszę nieść i chronić tradycję fotografii. I moi następcy robią to także.
Ma pan aparat cyfrowy?
Mam, eksperymentuję z nim. Od 30-tu lub więcej lat pracowałem na polaroidzie, który teraz wymiera, bo przestaje się produkować klisze. A ma on jeden fantastyczny urok: każde opakowanie z kliszami jest inne. Gdy jeszcze przed 2 laty zrobiłem wystawę z polaroidowymi fotografiami „Mój ogród”, ludzie wpisywali mi wiersze do księgi gości… Cyfrowa fotografia, tak, jak polaroidowa, jest fotografią natychmiastową.
Więc pogodził się pan z fotografią cyfrową?
Pogodził? Ja już innej nie robię, nie obracam się wstecz. Tylko jest ważne, czy… Przychodzą do mnie studenci z cyfrową fotografią. Ja widzę w niej coś pozornego.
Myśli pan, że szczególna czy szlachetna forma, jest usprawiedliwieniem dla braku treści?
Masz na myśli złą fotografię… Przykładem mogą być Hilda i Bernd Becher. Są prawdopodobnie młodsi ode mnie, jakieś 10 lat, światowej sławy para nauczycieli. Jako fotografowie stali się sławni dzięki zdjęciom konstrukcji przemysłowych [np. wieże ciśnień, szyby, urządzenia koksownicze itp. głównie w Zagłębiu Rury], bardzo rzeczowe, nic się nie dzieje poza światłem, wspaniałe zdjęcia. Ich uczniowie, Thomas Ruff i Thomas Struth, Andreas Gursky, to są ci, za których fotografie płaci się 80 tysięcy euro. Fotografie, z którymi gdyby przyszedł do mnie student, powiedziałbym: „No, tak… Rób dalej”. Naprawdę. To jest puste, gigantyczne i jacyś lobbyści zrobili temu markę. Pewnie tak do tego doszło: była wystawa, stanęła jakaś osoba przed zdjęciem, mówi do kompana: „Ach, popatrz….” Ten drugi mówi: „Ach, tak…”. I potem taka mamusia mówi do tatusia, a tatuś jest milionerem: „Ach, ładne, było by pięknie to kupić”. Kiedy jeden kupi, autor zaraz zyskuje, na cenie. A to jest puste, przysięgam, moglibyśmy to przeanalizować. Są ludzie, którzy mają wielkoformatowe aparaty i porobili wspaniałe zdjęcia, dziś obrabiają to cyfrowo: z grupowego zdjęcia wyjmują tego i tamtego – można wszystko cyfrowo zrobić… I to jest teraz sławne na świecie.
To oszustwo?
Nie można niczego zakazać. Rynek sztuki tego chce. Ale to jest perwersyjne.
Faktycznie, to perwersyjne, gdy miarą zdjęcia są jego gabaryty. Podobne rzeczy ogląda się na wystawach. Ich „artyzm” jest formalny, polega na wielkoformatowym powiększeniu, wpuszczanym pod szybę albo pleksi. To jest duże i się świeci, ale to nie jest żadne uzasadnienie dla fotografii.
A już zupełnie żadne za tę cenę.
Puste przesłanie nie jest jednak tylko cechą współczesnej fotografii. Na berlińskich targach sztuki Art Forum propozycje są podobnej miary.
Tam już nie chodzę. Kiedy byłem ostatni raz na wernisażu, stwierdziłem, że chodzę między obrazami jakbym był na ulicy z czerwonymi latarniami – oni tam wszyscy stali i patrzyli jak prostytutki! Ja na takiej aukcji nie mam czego szukać.
Co jest więc podstawą dobrej fotografii? Co musi zawierać, żeby można było ją cenić?
Ten analfabetyzm optyczny, który atakuje od 30 lat, przybiera na sile i ja nie wiem, czy da się to zatrzymać. Ludzie nie mają żadnego odniesienia, jeśli w najbardziej renomowanych gazetach felietoniści piszą, że to jest świetne i namawiają: kupcie sobie to. Oczywiście to nie dotyczy tylko fotografii, to powszechny analfabetyzm.
To proszę wskazać drogę.
Coś mnie uspokaja. W czasie tych 55 lat, gdy przyglądałem się fotografii, początkowo bez wydawania sądów, stopniowo coraz bardziej świadomie, zobaczyłem tyle ciszy i tyle mód w fotografii – jej przychodzenia i odchodzenia, że mogę powiedzieć: przyjdzie nowa fala i ta fotografia narożników domów załamie się, natomiast zostanie odnaleziona droga do fotografii tradycyjnej. Nie chodzi o jakiś konkretny motyw, to może być wszystko, tylko coś za tym musi się kryć. Musi być zauważalne, że człowiek nie jest… Sądzę, że reportaż, fotografia z człowiekiem zostanie. Zostanie cała ta fotografia autorska, ci „pisarze”, ci „muzycy”, którzy zajmują się opowieścią, niekoniecznie muzycznie wykształceni, ze znajomością nut, metaforycznie ujmując, lecz amatorzy z wewnętrznym czuciem. Więc – jak powiedziałem: to przychodzenie i odchodzenie mody przeżyłem tyle razy, że mogłoby to mnie uspokajać, ale kiedy jest się w samym środku takiego procesu…
Rozmawiała i tłumaczyła: Monika Piotrowska