Jak czytać fotografię. Lekcje mistrzów fotografii

„Jak czytać fotografię. Lekcje mistrzów fotografii”, Ian Jeffrey, Universitas, Kraków 2009

Człowiek już się cieszy, gdy trafia na książkę o fotografii w języku polskim, która nie jest prostym poradnikiem. Radość miesza się z niedowierzaniem, gdy jest ona bogato ilustrowana reprodukcjami najbardziej znanych zdjęć fotografii światowej, no a oprawa i jakość druku budzą uczucie przyjemności estetycznej. Ponad 70 fotografów, 370 stron tekstu. Nie za duży format, nieskomplikowany język. Nie jest to podręcznik historii fotografii, za to kapitalne, podręczne kompendium wiedzy z historii fotografii dla wszystkich fanów, amatorów i ignorantów.

      Walker Evans

Czegóż chcieć więcej, próbując w tych dławiących się pośpiechem czasach szybko nabrać jako takiej orientacji w tej branży?
Autor „Jak czytać…”, Ian Jeffrey, historyk sztuki, wykładowca University of London Goldsmith College i praskiego oddziału Central European University, ma niewątpliwie łatwość pisania o fotografii. Wydał na ten temat w sumie chyba ze dwadzieścia książek (w języku angielskim), rozpoczynając w 1981 r. od „Photography: A Consise History” [Fotografia. Zwięzła historia]. Przejawia się w tej jego działalności rodzaj zbawiennego przymusu wewnętrznego, wynikającego z satysfakcji obcowania ze zdjęciami, „fotografia po prostu pozwala mi przyglądać się rzeczom dłużej i nad nimi zastanawiać” – mawia i to wszystko czuje się w jego wartkich tekstach.

      William Eggleston

Wydana przez Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS książka ma formę zbioru krótkich portretów fotografów, których osobowości przesądziły o kierunku rozwoju światowej fotografii. Siłą rzeczy wybór jest subiektywny, a okazuje się, że właściwie Jeffrey napisał kompendium wiedzy o fotografii dokumentalnej. Ano tak, nie do wiary. Opowieść, okraszana suto faktami z życia prywatnego poszczególnych fotografów, szkicami kontekstu społeczno-politycznego oraz tytułowymi lekcjami czytania zdjęć mistrzów – czytaj: refleksjami Jeffreya nad nimi, zaczyna się od Williama Talbota, kończy na Joelu Sternfeldzie. Nazwisko autora pierwszej fotografii, Nicéphora Nièpca, pojawia się zaledwie mimochodem przy sylwetce Moriyamy Daido. Nie ma zaś wcale mistrzów Richarda Avedona (portret) i Helmuta Newtona (akt, moda), umieszczanych od dawna w kontekście bądź fotografii artystycznej, bądź dokumentu właśnie. Lecz są świetne portrety uczestników szkockiej schizmy w 1843 r. Davida O. Hilla i Roberta Adamsona, obrazki rodzajowe Louisa Vert, zadziwiająco świeże ujęcia z I wojny światowej Wilhelma v. Thomy, sceny uliczne Heleny Levitt, wymowne fragmenty Tomatsu Shomei, skrajnie intensywne obrazy codzienności z hamburskiej kawiarni w portowej dzielnicy St.Pauli Andersa Petersena. Jest i Atget, Lartique, Stieglitz, Sander, Rodczenko, Weston, Sudek, Kertèsz, Cartier-Bresson, Brassaї, Capa, Frank, Arbus, Bill Brandt, Ansel Adams… Dokument przeważa tu miażdżąco, także i pejzaż, a nawet akt pojawia się jako dokument (miejsca, epoki). Po prostu dokument – wypada zauważyć – to w fotografii to, co naprawdę z niej zostaje.

      Julia Margaret Cameron

Zbiór portretów fotografów Jeffreya broni się. Gorzej z jego „lekcjami mistrzów fotografii”, w których objawia tendencję do nadinterpretacji, choćby wtedy, gdy śpiącemu na stopniu pod murem mężczyźnie Manuela A. Bravo (1931 r.) wmawia sen erotyczny, bo trzyma rękę między nogami. Pewna przypadłość wielu historyków sztuki – ta tendecja do szukania wszędzie ikonograficznych podtekstów, która u Jeffreya przesądziła pewnie o wyborze na początek wyraźnie symbolizującego w swych pracach Talbota. (Domyślać się można niestety, że nadinterpretacja skłoniła w końcu Jeffreya do wystawienia w 2006 r. własnych zdjęć: uważał, że jeśli rzeczy odłoży się na jakiś czas, „to mogą rozwinąć się w sztukę).
Wymyślne figury interpretacyjne raczej bawią jednak niż przeszkadzają. Zarzut istotny, który nie sposób pominąć, odsnosi się nie do autora, a tłumacza. „Dostrzegamy rozterkę grafik, w sytuacji, gdy tak naprawdę liczą się tylko buty” – konia z rzędem dla tego, kto to zrozumie, a to niejeden kalambur. Tłumaczenie jest niedopracowane i najczęściej mało śmiesznie. Razi używaniem określeń typu fotografik, fotografika, fotogram, katastrofalnie anachronicznych i nieadekwatnych wobec prezentowanych w książce fotografów „z krwi i kości”, oraz wobec soczystej, rzadko przetworzonej fotografii. Format filmu bywa w „Jak czytać…” mylony z wielkością obiektywu (np. „używał obiektywu 10×15 cm”!). Konfuzję wywołuje brak objaśnień sporadycznie wspominanych procesów chemicznych i konsultacji ze specjalistą (i to pod skrzydłami wydawnictwa UNIVERSITAS, które zresztą ma za sobą dwa inne tłumaczenia tomów o fotografii*). Zaniedbania owocują w tekście totalną bzdurą (np. nie można zwiększyć czułości papieru przy pomocy tiosiarczanu sodu, co podobno udało się Talbotowi; w rzeczywistości Talbot użył azotanu srebra i soli kuchennej). Na to Jeffrey sobie nie zasłużył. Ani czytelnik, choćby był największym ignorantem. Lub zwłaszcza wtedy.

Fotografie wykorzystane do zilustrowania recenzji pochodzą z materiałów wydawcy.

* 2007: Francois Soulages „Estetyka fotografii. Strata i zysk“, André Rouillé „Fotografia. Między dokumentem a sztuką współczesną”.

Monika Piotrowska