„Twarze jazzu”. Janusz Nowacki.
Poznań, 2012, ZPAF
Mała, zgrabna książeczka, w formacie pod przekątną, po której biegną struny na gryfie kontrabasu Bjørnara Andresena.
Norweg grał w Sali Kongresowej na Jazz Jamboree w 1970 r. Na Jazz Jamboree zawsze grali najlepsi. Jeden z najstarszych festiwali jazzowych w Europie był w latach 1964-73, gdy fotografował na nim Janusz Nowacki, nadal jedynym w Polsce; nie zapraszano przeciętniaków. Na koncerty tłumy waliły drzwiami i oknami, słuchać wolnej muzyki – prawdziwa fiesta. Ale nie to widać na zdjęciach Nowackiego. Cały ten zgiełk został pod sceną.
Hal Singer, 1968
Po co właściwie robić zdjęcia muzykom, zwłaszcza jazzmanom? Czy fotografia może o nich powiedzieć coś więcej niż ich muzyka? Więcej pewnie nie, ale inaczej. „Tak – to jest jakieś przepiękne déjà vu, gdy muzyka brzmi z fotografii, gdy zapętla się z tym, czego słuchałeś“ – pisze w krótkim tekście wprowadzającym do albumu krytyk jazzowy Dionizy Piątkowski. Jest przy tym – on, znający fotografa od lat – zaskoczony tym zbiorem, zdjęciami, które po wystawach w okresie, gdy powstawały, zostały przez Nowackiego schowane w prywatnym archiwum. Z upływem czasu coraz mniej osób wiedziało, że kiedyś coś takiego zrobił.
Jacek Bednarek, 1971
Wiedziano natomiast, że Nowacki sam grał jazz (na perkusji). Może dlatego jego zdjęcia z Jazz Jamboree opowiadają o muzyce jazzowej tym, którzy jazzu nie słyszą. Gdy przyglądać się współczesnym fotografiom z koncertów jazzmanów, wydaje się, że fizjonomia muzyków utrwalona jest ponad miarę, blichtr koloru i precyzyjnej techniki cyfrowej w znakomitej większości odziera wydarzenia z klimatu, jaki wytwarzają. Klimat odbiera się w sferze odczuć, jest niewidzialny, oczywiście. Sztuką jest uczynić go widzialnym. W czarno-białych, negatywowych portretach wielkich jazzmanów Nowackiego, portret mniej jest portretem człowieka, bardziej – jego muzyki.