„Wiesław Rakowski. Archiwum Zoologiczne” – wystawa i album

Muzeum weszło w swój najlepszy okres. Posiadało wreszcie własny lokal i stałych pracowników, odpowiedzialnych za różne czynności – na jednym ze zdjęć, pozostałych po Rakowskim, widać obsadę w sile 9-ciu osób. Asystent naukowy został zatrudniony w rewolucyjnym 1924 r., w którym nastąpiła przeprowadzka do obecnej siedziby – tzw. pawilonu Pitta, byłej restauracji, mieszczącej się w zoo. Rzucił się do pracy inwentaryzacyjnej, katalogowania i opracowywania zbiorów. Podobnie jak dyrektor – prof. Edward Lubicz-Niezabitowski, miał pokój przy górnej, jasnej sali, wcześniej restauracyjnej, w której otwarto ekspozycję. W dolnych salach po tunelu piwnym, obok dalszej części wystawy, niejaki pan Bogusz urządził swą pracownię preparatorską, tam też istniała macerownia. Było co robić na obu poziomach. Na dole konserwowano zbiory, przygotowywano do wypychania oraz wypychano ptaki i ssaki, garbowano skóry. Przyjmowano i czyszczono kości z wykopalisk. Znoszono tu do preparacji w całości lub sporządzania szkieletów również wszystkie padłe w zoo zwierzęta, a padały nierzadko z powodu warunków – np. ciężkiej zimy nie wytrzymał młody żubr, otrzymany jako zapłata za dojrzałe żubry Gatczynę i Hagena, sprzedane do Białowieży. A co dopiero mówić o gatunkach egzotycznych; wystarczy wspomnieć, że zmiana klimatu zabiła po zaledwie kilkunastu dniach szympansa, którego przywiózł podróżnik Ossendowski. Szkielety i kości szły w dużej części na Uniwersytet Poznański, druga część zostawała w Muzeum. Tu i tu służyły do studiów porównawczych.

2 klisze przy pracy 64-65

Górna sala była ogromna i ogromnie zatłoczona. W oszklonych szafach i gablotach znajdowały się ślimaki, małże, korale, gąbki morskie, szeregi zielników, wypchane ptaki i owady. Flora była wielkopolska, fauna – z całej Polski, fragmentami pokazywana na tle naturalnego otoczenia: myszka w trawie, ślimaki pod krzakiem, jaszczury na kamieniach… Były też ssaki, nawet wielkie – żubr, nosorożec. W czasach, gdy Rakowski zamieszkał z rodziną w zoo i posyłał czasem wieczorem swych synów po coś do muzeum, obaj bali się strasznie. Na dole panoszyły się przede wszystkim rogi jelenia olbrzymiego i pierwszy meteoryt z Moraska – olbrzym o wadze 74,5 kg., który spadł tam w 1914 r. Otaczały go bogate kolekcje skał i minerałów, a przede wszystkim – paleontologiczne. Teren polodowcowy, jakim jest Wielkopolska, obfituje w znaleziska paleontologiczne – wyjaśniał Rakowski w 1934 r. – Olbrzymie ich ilości znajdują się przy kopaniu żwirowisk, przy eksploatowaniu torfowisk, przy odwadnianiu terenów bagnistych no i w rzekach. Często marnieją w zbiorach prywatnych. Gdyby zgromadzono wszystkie dziś w prywatnych zbiorach znajdujące się znaleziska, byłby Dział Paleontologiczny naszego muzeum najwspanialszym w Europie.

Był 10 luty 1945 roku, trzymal jeszcze mróz, a zacięta walka o Poznań wchodziła w apogeum. Pośród dymiących zgliszczy jechał niemiecki wojksowy citroen. Ale zatkniętą miał polską flagę. Siedzieli w nim delegaci Ministerstwa Kultury i Sztuki przy Tymczasowym Rządzie Wyzwolenia Narodowego. Wśród nich – dr Wiesław Rakowski. Dziesięć dni później objął kierownictwo Ogrodu Zoologicznego i Muzeum Przyrodniczego. Ta druga praktycznie nie istaniała, a zoo było ruiną z 176 wygłodzonymi zwierzętami, których Niemcy nie zdążyli wystrzelać lub nie zabiła ich zima. Tyle zostało z 1200 podopiecznych, tyle bowiem mieszkało tu we wrześniu 1939 r.
Rakowski, jak zawsze energiczny i entuzjastycznie nastawiony do idei popularyzacji wiedzy, w ciągu niespełna trzech lat postawił Muzeum i Ogród na nogi. Do Poznania przyjeżdżały zwierzęta z innych zoologów w Polsce (zniszczonych bardziej przez wojnę), Rakowski współpracował też stale z mniejszymi ośrodkami naukowymi, wymieniał zbiory, by je skompletować zgodnie z obranym profilem i ożywić działalność naukową. Sam ją kontynuował – np. opracował materiał kostny z wykopalisk w Biskupinie. Wystawę stworzył jednak pod kątem młodzieży, co miało ogromną wagę w warunkach powojennych dla edukacji: Muzeum zastępowało szkołom zniszczone gabinety przyrodnicze.

Rakowski znajdował się w sile wieku, miał 45 lat, gdy wysłał rodzinę nad morze na wakacje, a sam zabrał się do sekcji zwłok padłej żyrafy. Następnego dnia – opowiadają synowie – na ciele wystąpiły mu ciemne plamy, w ciągu następnej doby zmarł. Miesiąc wcześniej, 26 czerwca 1948 r. oficjalnie powołano go na dyrektora Muzeum – dotąd pełnił funkcję dyrektora tymczasowego.

Wbrew pozorom na świecie ciągle odkrywa się nowe gatunki w ilości tak samo oszałamiającej, jak w poł. XVIII w. Tyle, że raczej w zakresie mikrobiologii. Nikt nadal nie wie, ile gatunków żyje ostatecznie na naszej planecie: dziesięć -, pięćdziesiąt -, a może sto milionów?! W erze eksperymentów genetycznych nic nie jest niemożliwe, także kreacja nowych lub odtwarzanie starych gatunków rękami człowieka. Gdyby nie zaginął szkielet tura z Nakielki, mógłby zostać materiałem badawczym o rewolucyjnym znaczeniu. Zespół prof. Ryszarda Słomskiego, koordynatora badań nad odtworzeniem tura Katedry Biochemii i Biotechnologii poznańskiego Uniwersytetu Przyrodniczego oraz Instytutu Genetyki Człowieka PAN, miałby dużo większy materiał wyjściowy. Ale i z mniejszych zachowanych kości już w 2008 r. udało mu się coś zdumiewającego: odtworzył DNA tura! Trwa żmudna praca nad odczytaniem wszystkich jego sekwencji. Niektórzy twierdzą, że tura będzie można sklonować… ”

fragmenty tekstu Moniki Piotrowskiej pt. „Mieliśmy skarb”