Od kuratora:
03 Festiwal Fotodokumentu będzie odnosił się do skrajnie odmiennych zachowań i problemów małych społeczności, dominujących w XXI wieku, w przeciwieństwie do wieku XX – epoki wielkich ideologii, rewolucji i ruchów społecznych. W tyglu tych wspólnot mieszają się zapomniane plemiona, nienawidzące się wzajemnie grupy etniczne, grupy imigrantów, rodzice, dzieci i małżonkowie zabitych w dzielnicach wyjętych spod prawa, poszukiwacze seksualnych megadoznań, starzy aktorzy, harcerze, transwestyci, umysłowo upośledzeni, biedota, żyjący na skraju cywilizacji węglarze… Mniejsze wspólnoty nie są mniej ważne. Ich sposób życia może istotnie wpływać na odnajdywanie tożsamości przez nas wszystkich, tzw. ludzi „cywilizowanych”, reprezentantów „świata Zachodu”. Żyjemy w globalnym społeczeństwie „masowych mniejszości”, w którym ‘los każdego człowieka w każdym zakątku planety wpływa na losy innych i przez losy innych jest kształtowany’ /Zygmunt Bauman/.
Bez rewolucji
„Jest rzeczą nieprzypadkową – zauważył już w 1992 r. publicysta, pisarz i wizjoner Stanisław Lem – że całoziemskimi, np. demograficznymi zagadnieniami w tym wieku zajmują się głównie astronomowie”. Problemy ziemskie stają się w swym wymiarze kosmiczne. Zaledwie 60 lat temu ludzkość liczyła dwa miliardy, dziś – ponad sześć. Jeden zaś z astronomów wyliczył, że jeśli przyrost ludności utrzyma się na obecnym poziomie, w 2100 r. będzie nas pięćdziesiąt miliardów, ba! – już w 2033 r. osiągniemy miliardów jedenaście.
Mimo tego, jakoś nikt nie przewiduje rewolucji. Żyjemy w świecie upadku wiary w politykę, także i w państwo, jako tych, które wyznaczają kierunki rozwoju w imię wspólnych interesów zbiorowości. Społeczeństwa demokratyczne rozpadają się na jednostki, z których składały się zawsze, ale pierwotnie ich emancypacja nie niszczyła prymatu zbiorowości. Jeszcze w 2 poł. XX w. wielkie, wyemancypowane jednostki pracowały na rzecz wielkich idei społecznych, świat podporządkowywały sobie wielkie ruchy społeczne, walczące o lepszą wspólną przyszłość. W tę pracę, nota bene, w sposób bardzo istotny zaangażowani byli fotografowie, zwłaszcza przeżywająca w XX w. narodziny, rozkwit i w końcu powolną degradację klasa fotoreporterów. Właśnie zaangażowanie w problemy społeczne, odważne wyprawy w rejony wojen, konfliktów politycznych, rasowych stworzyły prestiż zawodu fotografa.
Dziś rewolucji nie będzie, ponieważ życiu zbiorowości towarzyszy zbiorowe dążenie do emancypacji. Ludzie nadal lubią się łączyć w jakichś sprawach, lecz te sprawy mają wymiar bardziej prywatny niż publiczny, chodzi o własną tożsamość, a nie tożsamość z ideą, o tworzenie własnego, samowystarczalnego świata. To „czas plemion”, by zapożyczyć się u socjologa Michela Maffesoli. „Nowymi plemionami” nazywa powstające jak grzyby po deszczu wspólnoty, połączone jakimś małym hobby. We Francji ludzie zwołują się np. na picie wina na placach miejskich, przez Polskę, jak i inne kraje zachodnie, jeszcze niedawno przeszła fala zgromadzeń w miejscach publicznych, ustalanych na portalach społecznościowych (flash mob). „Samotność zyska na walorze /…/. Zarazem spotęguję się stadność życia, wzmacniana wielością medialnych manipulacji” – przewidywał Lem.
Wydawało by się podobnie „hobbystyczną” grupę stanowią starzy harcerze, sfotografowani przez Filipa Ćwika na jednym ze zlotów. A jednak jest zasadnicza różnica między zrzeszaniem się, wspomaganym nowym mediami, a spotkaniem wiarusów z ZHP, z których najstarszy miał 91 lat. Te pierwsze są bezideowe, a przynajmniej powierzchowne w swej idei, w związku z czym „stada” rozpadają się tak szybko, jak powstały. Harcerski Krąg Seniorów powstał w 1980 r. Ten rok i idea Solidarności są znaczące, lecz nie aż tak ważne, jak umiejętność wchodzenia w silne związki ideowo-emocjonalne ludzi, których ukształtowały inne czasy i system. Których nie ukształtowało społeczeństwo syte. „Wieczni harcerze” mają twarze pełne wzajemnych uczuć, jakieś napięcie z energią pomieszane się w nich kryje, wynik siły relacji, jaką kontynuują przez lata i która wyrzuca postronnych obserwatorów na zewnątrz. Tu widać, że fotograf został jedynie dopuszczony, że oni wiedzą, na ile odrębny jest ich wewnętrzny świat, na ile pocieszny, wręcz śmieszny dla obcych. Lecz trwają w nim, bo jest coś istotniejszego od samego rytuału zlotu – mogą polegać na sobie „jak na Zawiszy”. Filip Ćwik niczym rasowy intruz zdołał zdokumentować fenomenalną „grupę wsparcia”, w której ciągle żywy jest jeszcze prymat zbiorowości.
Wspólnoty, zainicjowane przez zjawiska pozytywne i relacje niepowierzchowne są w dzisiejszym świecie znacznie rzadsze (a może tylko mniej widoczne?). To też świat zdumiewających kontrastów. Wśród członków naszych społeczeństw „cywilizowanych” istnieje liczny międzynarodowy związek swingersów, amatorów kontaktów seksualnych z niejednym partnerem – cała społeczność, pielęgnująca rytuał czysto fizycznej przyjemności przy jak najmniejszym zaangażowaniu emocjonalnym. Krążący z aparatem w angielskim środowisku gości domów schadzek, prostytutek i pornografii Michael Grieve mówi, że w tym na poły fikcyjnym świecie widać dobrze istotę trudności zawierania głębszych związków międzyludzkich, gdy otoczenie jest duchowo puste. Z kolei gdzieś w nieznanym i zupełnie medialnie nieistotnym zakątku zachodniej Afryki żyje plemię, które wymaga obrzezania dziewczynek. Ami Vitale sfotografowała ich wioskę, braci, matki, łzy, prymitywne narzędzia do wykonania zabiegu i zupełnie normalne relacje matka-córka. Dla nas koszmarny rytuał okaleczenia jest dla kobiet i kobiet-dzieci z wioski sposobem uzyskania szczególnego szacunku w lokalnej społeczności. Ten rytuał ma ogromną moc sprawczą i obojętnie, jak bardzo to dla nas niedorzeczne, daje tamtejszym kobietom duchową siłę skoro przynosi szacunek. Na jego tle widać, jak dalece niedorzeczny jest rytuał seksualnej przyjemności bez emocjonalnego uzasadnienia, który pokazał Grieve.
Wyestetyzowane zdjęcia Grieve`a tworzą świetne pendant do sterylnego, „wolnego” świata Zachodu, w którym nie ma już wstydu i nie przekroczonych granic intymności. Wolność to rzecz bardzo względna. Ciągła praca nad ochroną wolności jednostki w społeczeństwach demokratycznych wywołuje rosnący egoizm społeczny, malejącą wrażliwość na społeczne kontrasty, a jednocześnie w imię ochrony bezpieczeństwa przed zagrożeniami zewnętrznymi ta wolność jednostki jest ostatnio drastycznie ograniczana (kontrole na lotniskach, inwigilacja i archiwizacja prywatnych danych przez służby specjalne itp.). Człowiek Zachodu w imię ochrony wizerunku nie pozwala się fotografować, w imię bezpieczeństwa – grodzi się od krajów biedniejszych sąsiadów, uznając resztę świata za podstępną i niebezpieczną. „W niebezpiecznym świecie bezpieczeństwo jest imieniem gry” – zwraca uwagę na zasadzkę, w którą sami wpadliśmy, socjolog Zygmunt Bauman.
Ta reszta świata, choć jakby nie chcemy o tym pamiętać, jest niewspółmiernie duża i wciąż przenika do naszej oazy dobrobytu. „Żadne państwo nie jest dziś w stanie bronić wybranych wartości na swojej ziemi, jeśli odwraca się plecami do marzeń i pragnień ludzi znajdujących się po drugiej stronie granicy” – pisze również Bauman. W lapidarnych zdjęciach z lat 2004-2009, zrobionych w sudańskim Darfurze i francuskim Calais Kosuke Okahara dał wyczerpującą ilustrację tej tezy. W prostych, klasycznych, czarno-białych fotoreportażach, niewiele tylko wzbogaconych formalnie, z miejsc rzezi etnicznych i z miasta portowego, które jedynie w marzeniach sudańskich i innych afrykańskich emigrantów jest przedprożem lepszego życia – w tych zdjęciach Okahara zamyka przesłanie książki Baumana „Europa niedokończona przygoda”. Kraje zachodniej demokracji, zamiast wikłania się w coraz mniej skuteczne metody obrony swego terytorium przed napływem obcych, mają przed sobą misję tworzenia globalnej wspólnoty. Człowiek Zachodu, w wyniku długiej historii swych podbojów, ponosi globalną odpowiedzialność – za rozpad równowagi plemiennej w Afryce, za czystki etniczne, za napływ emigrantów i za ich przyszłość też.
Słowem – chodzi ciągle o to samo: o wzajemną akceptację, w imię lepszego jutra, zwłaszcza w coraz bardziej ciasnym świecie. I tu okazuje się, że mimo namnożenia nowych mediów nie słabnie rola fotografii zaangażowanej. Zdjęcia wszystkich fotografów „Bez rewolucji” udowadniają, że potrzeba dziś nadal ludzi, którzy – nawet za własne pieniądze i na własne ryzyko – dotrą do tych „masowych mniejszości”, plemion XXI w. i pozwolą im się między sobą komunikować w sposób najszybszy: przez obraz.
W stosunku do 2 poł. XX w. fotografia zaangażowana rozmnożyła swoje oblicza. Starzy fotografowie mówią inaczej: że ona jest taka często tylko z nazwy. O ludziach tolerujących i wytrzymujących straszny ból i okaleczenie w wiosce w Gwinei Bissau Ami Vitale przygotowała przepiękny materiał zdjęciowy: kontrasty afrykańskiego światła, mgiełki, czarne oczy jak drogocenne kamienie, łzy jak krople strumienia. To środki estetyzujące, neutralizujące cierpienie. Obraz do cierpienia odnoszą dopiero podpisy. Lecz Vitale we wszystkich komentarzach jawi się jako fotografka zaangażowana, zresztą również w akcje społeczne wokół bohaterów swoich zdjęć.